Moje myśli i chore wizje przyszłości, wciąż toczyły zaciętą bitwę kiedy wysiadałam z taksówki pod Lotniskiem Jasionka. Z każdą minutą nabierałam coraz więcej wątpliwości. Nerwowo przygryzałam wargę i strzelałam palcami. Wchodząc do głównego holu rozejrzałam się i stwierdziłam, że jestem pierwsza. Usiadłam więc na jednej z drewnianych ławek i zakopałam się we własnych myślach.
Przecież ja go nie znam. Nic o nim nie wiem. A co na to drużyna? Trener? Wszystko potoczyło się zdecydowanie za szybko. A co jeśli nam nie wyjdzie? Jeśli znienawidzimy siebie tak bardzo, że nie będziemy w stanie wytrzymać z sobą w jednym pomieszczeniu? Miałam podpisany kontrakt do końca sezonu. Nie zamierzam go zrywać. Ale z drugiej strony czy to możliwe? Przecież jesteśmy dorośli, nie jesteśmy poszkodowanymi psychicznie przez hormony nastolatkami.
Prawdopodobnie zaczęłabym obgryzać paznokcie z powodu rosnącej niemocy, ale z pomocą przybył Fabian, który objął mnie ramieniem i złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Na chwilę zapomniałam o moich dzikich myślach.
Kiedy Drzyzga spojrzał mi w oczy, mina mu zrzedła.
- Co się dzieje?- spytał marszcząc brwi.
Westchnęłam zrezygnowana i opuściłam wzrok próbując uniknąć spojrzenia jego szarych oczu.
- Nic- skłamałam szeptem. Nie wiedziałam jak powinnam zacząć z nim rozmowę.
Złapał mnie pod brodę i zmusił do spojrzenia w oczy.
- Hej, mnie nie oszukasz. Mów.
- Zastanawiam się czy to wszystko nie dzieję się troszeczkę za szybko. Poza tym, co pomyślą chłopcy? A Monika? Nie dawno zerwaliście, a ty już masz inną. To nie stawia nas obojga w dobrym..
- Chwila!- przerwał delikatnie poirytowany.- Może i masz rację, że za szybko. Ale oboje mamy chyba na tyle oleju w głowie, żeby to jakoś poukładać. Chłopcy? Jesteśmy dorośli i mamy prawo być razem, a Monika sama ze mną zerwała. Od dawna się między nami nie układało, więc to i tak była tylko kwestia czasu- z każdym słowem stawał się coraz bardziej pewny siebie i tego co mówi.
Ja za to miałam kompletny mętlik w głowie. Niby wiedziałam, że to co mówi jest prawdą, że nie jest to bezpodstawne. Jednak bałam się zaryzykować. Po prostu się bałam. Kiedyś nie miałam tego problemu. Ryzykowałam na każdym kroku, w każdej dziedzinie życia. Czy to siatkówka, szkoła, znajomi czy miłość. Zawsze wiedziałam czego chcę. Teraz brakowało mi pewności siebie i takiej zadziorności, której pełno miał w sobie Fabian. Chyba właśnie to mnie w nim urzekło. Poza tym, iż był zabawny, opiekuńczy, charyzmatyczny, biła od niego pewność siebie. Jeszcze dodajmy zadziorny błysk w oku i cwaniacki uśmieszek, a mamy mój ideał.
Zaśmiałam się pod nosem z własnej bezradności.
- To nie jest takie łatwe jak ci się wydaje- odparowałam próbując zamaskować i uciec od moich emocji.
- Jest- powiedział dobitnie.- Albo chcesz ze mną być albo nie.
Zmroziło mnie. Wyprostowałam się i spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Nie chodzi o to, że nie chcę z tobą być. Po prostu boję się konsekwencji- z każdym słowem podnosiłam swój poirytowany głos.- Zależy mi na tobie- szepnęłam próbując się uspokoić.- Jak na nikim innym, ale nie potrafię już ryzykować. Nie potrafię nie wybiegać myślami w przyszłość i zastanawiać się 'a co gdyby?'. Nie potrafię być spontaniczna i pewna siebie... już nie.
Wyraz twarzy Fabiana złagodniał, ujął delikatnie moją dłoń.
- Zaufaj mi. Tylko o tyle proszę- powiedział zakładając zagubiony kosmyk moich blond włosów za ucho.
Jedno muśnięcie mojego policzka, jedno spojrzenie w jego szare oczy. Pękłam.
- Nie wierzę, że to robię- szepnęłam kręcąc z niedowierzaniem głową. Objęłam jego kark rękoma, przyciągnęłam do siebie i złożyłam pocałunek na jego wargach. Moje serce biło jak oszalałe, w brzuchu wariował rój motyli, a w głowie zapanował w końcu spokój i pewność, iż słusznie postąpiłam.
Oczywiście ta romantyczna chwila nie miała prawa trwać dłużej nić 30 sekund.
Przerwało nam głośne chrząkanie i tupanie nogą.
- Co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą. Żeby tak się zachowywać w miejscach publicznych?!- mamrotał zdegustowany Igła.
- Publiczna wymiana DNA?- spytał Pit, po czym zaczął udawać, że wymiotuje.- Oszczędźcie tego widoku.
- Zakochani! Jakie to słodkie!- zapiszczał głosem nastolatki Alek.
Nawet na nich nie patrząc, przewróciłam oczami.
- Jacy wy..
Niestety uciszyły mnie usta Fabiana, który wyraźnie robił na złość kolegom z drużyny.
- Fuuuu!- mruknęli jednocześnie.
Zachichotałam prosto w wargi Drzyzgi.
Czekając na przybycie całej drużyny, obecni gratulowali nam i pytali się o wesele oraz potomstwo. Na wszystko odpowiadaliśmy żartami i śmiechem. Kiedy pojawił się Kosa, Krzysiu krzyknął:
- Grzesiek! Prawie trafiłeś z tą zmianą statusu na facebook'u!
- Kogo sobie znalazł Konarski?- spytał nawet nie patrząc w naszą stronę.
- Chyba kogo sobie przygruchał Fabian!- krzyknął Dawid siedzący obok mnie.
- Co?! Która to taka cwana?- zapytał się Kosa patrząc na Drzyzgę zmrużonymi oczyma.
Młody rozgrywając w odpowiedzi otoczył mnie ramieniem i promiennie uśmiechnął się.
- Wychodzi na to, że ja!- powiedziałam do Kosy.
Ten tylko wodził wzrokiem od Drzyzgi do mnie, szukając oznak, że sobie żartujemy.
- Wy nie żartujecie- stwierdził marszcząc brwi.
- No co ty, geniuszu!- zaśmiał się Fabian.
Kolejne dni mijały nam w genialnej atmosferze. Żartom i śmiechom nie było końca. Doskonale nastrajał nas wygrany mecz z francuskim klubem. Nie spodziewaliśmy się, iż na hali będzie aż tylu naszych kibiców. Chłopcy byli zdziwieni gdy ich oczom ukazał się widok biało-czerwonych trybun, z których dało się słyszeć rzeszowskie przyśpiewki. Nie mieliśmy czasu na zwiedzanie Paryża, lecz późnym środowym wieczorem, po meczu, usłyszałam wyszeptaną obietnicę:
- Jeszcze tu wrócimy- po czym poczułam muśnięcie warg na swoim policzku.
W czwartek czekała na nas nie miła niespodzianka. Opóźniony samolot do Warszawy, nie nastrajał nas pozytywnie. Potem kolejne problemy z transportem w Wa-wie, dodatkowy stres, jęki siatkarzy, że co to ich nie boli, że jak to im się nie nudzi. Kończyły się już wszystkim pomysły na rozrywkę, więc ci którzy byli przygotowani dzielili się lekturą, inni oddawali się nutą swoich ulubionych piosenek czy też popadali w objęcia morfeusza. Mecz kompletnie nam nie wyszedł. Nie ma co zganiać na problemy z podróżą. Brak koncentracji, brak pomysłów, niewykorzystywanie doskonałych sytuacji i wyśmienicie grający Jastrzębski, spowodowały przegraną. Chłopcy byli lekko przybici lecz szybko się otrząsnęli i wkładali całe serce w pracę na treningach przed meczem z Budvą.
W środowe popołudnie, godzinę przed meczem, byłam już na hali i pomagałam drużynie przygotować się do meczu w Lidze Mistrzów. Siatkarze byli spięci, więc próbowałam ich rozluźnić szczerą rozmową i słowami otuchy. Potrzebowali wsparcia psychicznego i po to byłam tu ja. Niestety i tym razem ponieśliśmy porażkę. Przeciwnik zaskoczył nas doskonałą grą. Nie mogliśmy ustabilizować naszej gry, albo graliśmy doskonale, albo jak ostatnie ciołki. Widziałam irytację i niemoc na ich twarzach kiedy przegrani schodzili z boiska. Wzrokiem odnalazłam Fabiana. Siedział na jednym z krzesełek chowając twarz w rękach. Westchnęłam cicho i ruszyłam w jego kierunku. Nie zważając na tłum gapiów i fotografów, usiadłam obok rozgrywającego i mocno go przytuliłam. Nie odezwałam się, bo co miałam powiedzieć? Że następny mecz jest nasz, że będzie lepiej? Tego mu nie mogłam obiecać, bo wszystko zależy od nich. Wiedziałam, że najlepszym wyjściem będzie po prostu być przy nim. Słyszałam ciche pstrykania i błyski fleszy za naszymi plecami, irytujące mnie na co dzień, teraz nie miało najmniejszego znaczenia, bo on mnie potrzebował.
- Idź się porozciągać- szepnęłam i złożyłam pocałunek na jego skroni.
Odeszłam zostawiając go samemu sobie. Musi sam poukładać pewne sprawy. Wzięłam swoją torbę i poszłam zaczekać na Fabiana przed szatnią. Postanowiłam, że jutro przeprowadzę z nimi rozmowę tuż po treningu. Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich Alek z kamienną twarzą nieznoszącą sprzeciwu.
- Idziemy się najebać, a ty idziesz z nami- powiedział pokazując na mnie palcem.
Spojrzałam na niego zdziwiona mając nadzieje, że sobie żartuje.
- Jutro macie trening- odparowałam rzucając pytające spojrzenie na pojawiającego się za plecami Alka Fabiana. Ten tylko wzruszył ramionami i powiedział:
- Jak kapitan każe to trzeba słuchać. Poza tym musimy odreagować.
- Doskonały sposób- mruknęłam zdegustowana. Niby nie chciałam brać w tym udziału ale wiedziałam, że ktoś musi ich przypilnować.- Okey, idę z wami.
2 godziny później wiedziałam, że to nie był najlepszy pomysł. Byłam jedyną trzeźwą osobą, pośród najebanych dwumetrowców, którym zaczynało brakować trunku. Byliśmy w domu u Lotmana, na obrzeżach Rzeszowa. Chwila, czy ja powiedziałam dom? Cofam te słowa. Chata, willa, pałac. Jak na Amerykanina przystało, gigantyczna chacjenta z basenem i ogromnym ogrodem na tyłach. Właśnie szłam w kierunku lodówki kiedy usłyszałam wołanie Igły.
- Aniuuu! Aneczko! Kochanie ty moje!- wydzierał się wniebogłosy z salonu.
- Ja ci dam 'kochanie'!- groził przez śmiech Drzyzga.
Przewróciłam tylko oczami i poszłam im na ratunek. Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju, wiedziałam o co chodzi. Krzysiu siedział w fotelu jak pan na włościach z pustą butelką Bols'a w dłoni. Na twarzy miał wymalowany błagalny wyraz. Oparłam się o ścianę i założyłam ręce na klatce piersiowej. Rozejrzałam się po podłodze i stwierdziłam, że wychlali już co najmniej dziesięć pustych butelek wódki i Bóg wie ile piwa. Całkiem niezły wynik jak na jedenastu chłopów.
- Aniu, Królowo Złota..
- Skończ- powiedziałam śmiejąc się.- Kto jedzie ze mną?
- Ja! - wybełkotał Fabian wstając z sofy.
Uniosłam brwi w geście drwiny. Parsknęłam śmiechem.
- A ktoś mniej pijany?
Młody rozgrywający podszedł do mnie i powiedział:
- Ależ ja jestem trzeźwy.
Oczywiście! A ja jestem święta Tereska.
- Ależ ja tego nie neguję!- powiedziałam drwiąco.
- Możecie się pośpieszyć, bo to już ostatnia flaszka!- pośpieszał nas Konarski.
Wyszliśmy, w miarę możliwości nachlanego Fabiana, z domu i wsiedliśmy do mojego auta. Włączyłam byle jakie radio i ruszyliśmy w kierunku najbliższego monopolowego. W połowie drogi usłyszałam:
- Mogłabyś się zatrzymać?- zapytał przez zaciśnięte szczęki Drzyzga.
- Tylko nie haftuj mi w samochodzie!- krzyknęłam na niego, jednocześnie zatrzymując się na poboczu. Fabian szybkim ruchem otworzył drzwi i nie wysiadając z auta uwolnił swego pawia. Ledwo powstrzymywałam się od śmiechu. Gdy byliśmy z powrotem na drodze, nie wytrzymałam i zaśmiałam się:
- Głowy do picia to ty nie masz!
- Do picia to ja mam ale nie do mieszanego picia- mruknął. BRAWO DLA FABIANA. Nie ma to jak mieszać.- Mogłabyś nie wspominać chłopakom?- zapytał się błagalnie.
Uśmiechnęłam się cwaniacko pod nosem.
- A co za to dostanę?
- Powiedziałbym, że całusa ale w chwili obecnej raczej cię to nie zachęci- westchnął ciężko niczym niewolnica Izaura.
- Dobrze nic im nie powiem!- obiecałam.- Z tyłu mam butelkę wody. Wypij ją. Trochę pomoże.
Reszta podróży i powrót minął szybko i bez problemów. Fabiana nie mdliło, trunki zakupione, więc misja spełniona. Gdy taszczyliśmy dwa kartony wódki, o mało byśmy się nie wyjebali otwierając drzwi. Najpierw kłóciliśmy się czyja to by była wina, a potem wybuchliśmy śmiechem.
- Oho! Na reszcie wrócili! Ile można?- usłyszeliśmy zdegustowanego naszym wolnym tempem Jochena.
- Ciekawe co im tyle zajęło..- nabijał się Lukas.
- Rozumiem, że już wódki nie potrzebujecie?!- zapytałam się biorąc się za karton aby wynieść go z powrotem do samochodu.
- Ogłupieliście?!- wydarł się na nich Alek.- Ja się jeszcze nie najebałem!
- A ten tylko o najebaniu- mruknął Lotman.
- Jeszcze się nie najebałeś?- wymamrotał Penchev który wyglądał już na mocno wstawionego.
Podeszłam do niego, położyłam mu dłoń na ramieniu i tonem starszej siostry powiedziałam:
- Niko.. Pamiętaj. My, Słowianie, cechujemy się mocnymi głowami- ale przypomniałam sobie scenkę z auta i dodałam cicho:- W większości.
- A Słowianki?!- zapytał Veres, który jakimś cudem zrozumiał o czym mówiliśmy. Może to dzięki procentom.
- Tym samym!- zaśmiałam się.
- Udowodnij!- usłyszałam.
Shit. Nie koniecznie o to mi chodziło. Nagle za mną, znikąd, pojawił się Perłowski z czystym kieliszkiem.
- No z nami się nie napijesz?!- zapytał wyzywająco.
- Niech wam będzie- powiedziałam wzruszając ramionami. A co?! Raz się żyje! Usiadłam pomiędzy Drzyzgą, który, swoja drogą, nie wyglądał najgorzej i już zabierał się za swojego kielona, a Cichym Pitem.
Paul jako gospodarz domu rozlał każdemu do naczynia i powiedział:
- Wznoszę toast za naszą Panią Psycholog, która przez następne cztery kolejki pije karniaki!- krzyknął z cwaniackim błyskiem w oku.
- Za co?!- krzyknęłam oburzona, po czym chwilę się zastanowiłam i spytałam szeptem Pita:-'Karniaki' to znaczy?
- Bez popity- odpowiedział szeptem ze śmiechem na ustach.- A za to, że od początku z nami nie piłaś, tylko po kątach uciekałaś- odpowiedział podając mi kieliszek.
Mina mi trochę zrzedła ale nie dam im tej satysfakcji. Wzięłam małe naczynko wypełnione napojem bogów, podniosłam do góry na znak toastu i na raz wypiłam całą zawartość. Gardło przypiekło niemiłosiernie, lecz nawet się nie skrzywiłam, choć miałam ogromną ochotę. Jestem uparta i na serio nie dam im tej satysfakcji.
- Skubana, nawet oczu nie przymrużyła- mruknął Kosa.
- Spokojnie przy następnym na pewno to zrobi- odparł pewny siebie Schops.
Odłożyłam kieliszek na ławę w zachęcającym geście do polania. Posłałam cwaniaki uśmieszek w stronę Jochena.
- No zobaczymy- mruknęłam zadziornie, a moja podświadomość wyśmiała mnie szyderczo i powiedziała: Zobaczysz, to ty jutro Kaca Mordercę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej wam ;p
Oddaję 11 w wasze rączałki ;]
Przepraszam za poślizg ale w niedziele miałam kompletny brak weny ;d
dlatego miejscami rozdział jest do dupy!
Przepraszam i obiecuje, że następny będzie lepszy :D
Do następnego!
Justyna ;*
Najlepszy *,*
OdpowiedzUsuńŚwietny ! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://wierze-ze-bedzie-dobrze.blogspot.com/
Pozdrawiam ! :)